Wierchoł pamięta taką scenę: miał 4 lata i płynnie czytał – Mamełe pomagała starszemu Bracholkowi Wierchoła z nauką, dzięki czemu nauczył się wielu rzeczy wcześniej niż mu to było potrzebne, przez co później mógł się skutecznie zanudzać na śmierć (rzecz jasna tylko przez jakiś czas) – uwielbiał siadywać na usypanej na podłodze stercie książeczek z serii z wiewiórką i tej z „Poczytaj mi mamo”, wyciągać spod dupska kolejne książki i godzinami czytać.
Skutecznie też zanudzał Mamełe, żeby poszła z nim (trzeci raz w tym samym dniu) do biblioteki, która mieściła się na drugim końcu miasteczka, bo już przeczytał książki wypożyczone przy poprzedniej wizycie (pozwalali jednorazowo brać tylko trzy). Z biegiem czasu było tylko gorzej. Wierchoł czytał, a w miarę możliwości zaklejał też kolejne ściany regałami, które z kolei zapychał książkami. Oblegał księgarnie i antykwariaty. Oblegał też biblioteki, uwielbiał w nich przesiadywać, pomagać choćby w obkładaniu książek albo porządkowaniu katalogów.
Studia też wybrał „czytające”. Naczytał się i potem, no cóż … mowę mu odjęło, pisanie ucięło, każde słowo jest już cudze, zaklepane, wykorzystane, parafrazowane – niemoc, bezproduktywność, bezpłciowość, brak kreatywności i marazm.
Wierchoł nigdy nie zaczął, a już poczuł się skończony – to jest dopiero dekadencja!
A moze jakby jednak zaczal, to dekadencja nie bylaby tak dotkliwa, czy moze widoczna? Warto probowac?
OdpowiedzUsuń