niedziela, 25 września 2011

Ze środka do końca i z powrotem czyli bieganie.



Toluś myślał o bieganiu spory kawałek czasu. Rozmawialiśmy o tym. Planowaliśmy to i owo, wspólne bieganie. I tyle. Słowo jakiś czas nie stawało się ciałem. Toluś czytał, analizował, merytorycznie się przygotowywał i nadal motywował. W końcu kupił buty do biegania, potem kilka niezbędnych ciuchów. Potem pulsometr. I znowu czas na kumulowanie sił.
   Któregoś poniedziałku Toluś wstał rano i…, zupełnie nie jak zwykle, NIE zapalił papierosa. Gigant silnej woli. Sama palę od tylu lat, że wiem, choć nigdy nie rzucałam palenia, że zrobienie tego nie będzie łatwe.
Toluś zaczął biegać. Wracał spocony jak szczur, zmachany i … szczęśliwy.
    Ja czekałam na swój szczyt motywacji i możliwości finansowe, bo co by nie mówić, podstawowa nawet wyprawka biegacza trochę kosztuje.
A tymczasem patrzyłam na Tolusia, słuchałam jego relacji i utwierdzałam się w przekonaniu, że bieganie musi być czasem bolesne i męczące, ale daje poczucie spełnienia, siłę, radość, mniejsze i większe zwycięstwa nad samym sobą i specyficzną wolność. Jest cudownym uzależnieniem.
Zostałam zarażona.

      W końcu i ja kupiłam co niezbędne i po raz pierwszy wyruszyłam z Tolusiem na trasę.
Pierwszy bieg był dziwny. Ciało nie do końca wiedziało o co mi chodzi i czemu chodzi o to, żeby biegło wolno, praktycznie szorując stopami o asfalt, a potem z kolei nie wiedziało, czemu każę mu to robić tak długo. Ale rozpierała mnie radość neofity. Nawet nie czułam przesadnie zmęczenia.
Poczułam całą złożoną przyjemność jaką daje bieganie i to atawistycznie, od samego początku. Pomyślałam też o tym, jak wiele odcieni może mieć to odczuwanie u ludzi, którzy biegają już od dłuższego czasu i potrafią wiele.
      Jestem na samym początku początku. Mam nadzieje, że dotrę dalej niż przedsionek. Że dla samej siebie wejdę kiedyś „na pokoje”, że poczuję jak to jest móc przebiec 10 kilometrów i czuć się tak, jakby się podbiegło do odjeżdżającego autobusu.

       Kolejne biegi były raz lepsze, raz gorsze. Jednego dnia czułam się tak, jakbym miała w stopach sprężyny i biegłam jak (nie przymierzając) gazela. Czułam się lekko i tak, jakbym mogła biec przed siebie w nieskończoność. Innym razem niewielki nawet odcinek odbierał mi oddech i tylko przez krótkie momenty nie było to walką, ale  normalną czynnością, którą znają moje nogi.

       Ostatnio przebiegliśmy łącznie 15 kilometrów, ze środka naszego miasteczka do jego końca i z powrotem. Ale zanim było z powrotem, to na końcu miasteczka zjedliśmy lody, pyszne, z takiej od lat prowadzonej, rodzinnej lodziarni. Polecam orzechowe, cudnie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz