Śnieg wprawdzie nie pada, ale za to mróz owszem jest i to spory, i wiatr do tego też niczego sobie, co wszyscy czują. Niestety cierpię na fenomen Raynaud'a i przeżywam katusze. Powrót krążenia w zsiniałych paluchach boli jak jasna cholera, a i inne "ciekawe" zjawiska pojawiają się na pozbawionej, czasowo ale jednak, dopływu krwi skórze. Kto sobie kiedy choć trochę coś odmroził, ten wie o czym mówię. Łapki moje wyglądają mocno nieapetycznie - jakby ktoś po trzech miesiącach uchylił wieko trumny. Nie ma takich rękawiczek, za żadne pieniądze i w żadnej technologii, które zapewniałyby mi prawdziwą ochronę. Mój organizm jak Brutus jest przeciwko mnie i nic, poza stałym dopływem ciepła z zewnątrz, nie daje rady. Ogrzewacze działają za krótko, żeby wytrzymać czas spaceru z psiokami, a zima traci swój urok, co jest przykre.
Lubię bowiem tę
naszą różnorodność klimatyczną, cieszy mnie powrót przedwiośnia, którego, przynajmniej w moich stronach, przez jakiś czas brakowało, cieszą wszystkie pory roku. Niestety już niewielkie zimno powoduje, że przyjemnie, to mi się na to patrzy jedynie zza szyby okna własnej chałupy, gdy w dłoniach trzymam kubełek ciepłej kawki (albo herbatki).
A prawdziwi bohaterowie, to nie takie rzeczy znosili, więc i ja - dzielną będąc - idę na spacer z huncwotami i ręce precz od rąk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz