Wiadomo, tak jest, że jedna chwila i uruchamia się lawina. Potok słów, albo wydarzeń, albo jednego i drugiego, jednego napędzanego przez drugie, w różnych wariantach. Efekt - wszystko w środku wyje - rzeczy stają się tak nieodwracalne jak śmierć, zieje przerażeniem, niemocą, niezgodą na taki obrót spraw, a potem wewnętrzną pożogą, wrzaskiem z głębi trzewi, na koniec pustką - bo stało się, nadeszło "parszywe". To, na czym opierasz życie, nie jest już stabilne, ale robi makabryczną woltę, istne salto mortale, a ty sam zostajesz wtrącony w duchowy dance macabre.
My ludzie, samych siebie nawzajem przed sobą ostrzegając, w wielu miejscach przykazanie wygłaszaliśmy słuszne: Cierp w samotności. Nie wynoś swojego nieszczęścia na zewnątrz. Nie wyręczaj swoich wrogów.
Otumaniona jednak i gnana, irracjonalnym w takiej sytuacji poczuciem obowiązku, wyniosłam moje nieszczęście do ludzi, nie wprost wprawdzie, ale w śladach na mojej twarzy, w opuchniętych od płaczu oczach, których nie zdobił zwyczajowy makijaż.
Szefowa wzywa, żebym przyszła do niej do gabinetu.
- "Wiesz ludzie się o ciebie martwią, co się z tobą dzieje?"
- "Nieprofesjonalnym jest prezentowanie takiego wizerunku, ale nie obnoszę się z nim, a musiałam przyjść, bo są rzeczy, które muszę dokończyć przed urlopem. Po korytarzu przemknęłam, usiadłam przy biurku i robię swoje. Mam problemy osobiste. Detali nie podam, bo nie muszę i nie chcę. Na szczęście posiadam życie prywatne i zamanifestowało ono w ten sposób swoją obecność w życiu zawodowym."
- "Naprawdę się o ciebie martwię. Mogę Ci jakoś pomóc? Bo wiesz ... ludzie się mnie pytają, czy masz problem z alkoholem. Nie chcę, żeby przylgnęła do ciebie jakaś łatka, za bardzo jesteś łebska, żeby wiesz ... stało się coś takiego".
Absurd tej rozmowy powalił mnie ostatecznie. Znamy się i pracujemy razem od 13 lat. Przynajmniej wiem komu zależy na przyklejeniu łatki. Pewnie jest jeszcze wielu takich, co wyjdą jak liszaje na przemoczone ściany, o których nie miałam pojęcia, że wiedzą że żyję, że coś do mnie mają, albo po prostu z czystej, bezinteresownej złośliwości, będą o mnie teraz tworzyć i puszczać w obieg fantastyczne opowieści.
Nieszczęście nie jest tak fascynujące jak nadużywanie alkoholu.
Już prawie Święta, więc życzę Wam wszystkim (i sobie), żeby: "parszywe" nas omijało z daleka i na palcach, żeby nam było rodzinnie, ciepło, przytulnie, piernikowo i korzennie, pierogowo i swojsko kapuścianie, miękko i śnieżnie.
Powitajmy Tego, który kochał wszystkich i wszystkim wybaczał.
Ja też od dłuższego czasu walczę z parszywym, które wlazło do domu i ciężko się tego pozbyć.
OdpowiedzUsuńA co do pochopnego wyciągania wniosków: Nie piję, nie piję żadnego alkoholu bo mi po prostu nie smakuje. Cokolwiek mi podawano i tak było dla mnie obrzydliwe w smaku i miałam ochote wypluc i przepłukac usta - natychmiast. Ileż to razy byłam pytana- "Co, problemy z alkoholem?- "Leczysz się?" a nawet podejrzewano, że jestem "zaszyta" :)))
Wszystkiego dobrego:)
Dziękuję za dobre słowo. Powodzenia w walce z "parszywym".
OdpowiedzUsuńEch, tak już jest, że są chwile, kiedy parszywe się rozkłada w domu na kanapie i nie chce wyjść, jak zasiedziały pijany gość z imienin. Wiem. Życzę Ci, żebyś na Święta już miała tylko tych gości, których chcesz.
OdpowiedzUsuńWesołych Świąt! Dziękuję.
OdpowiedzUsuń