sobota, 8 października 2011

Rany, tutaj są zwierzęta! - akt drugi Fridrikson.

 

   Miss Fridrikson miała być miniaturowym królikiem. Broń Boże nie dlatego, że postanowił tak Stwórca, ale dlatego, że życzeniem urodzinowym Fasolki było posiadanie takiego zwierzaczka. Swojego zwierzaczka. Objeździliśmy kilka sklepów zoologicznych i akurat w tym momencie, choć zawsze króliczków jest masa, nie było żadnego do kupienia. Za to spotkaliśmy Miss Fridrikson, która reprezentowała sobą cały wachlarz pociesznych zachowań, niewyobrażalnych wariacji i ufności dla ludzi. Zresztą w sklepie podbiła serca wszystkich pracujących tam dziewcząt, które bawiły się z nią i nosiły na rękach. Do nas też nie miała żadnych zastrzeżeń, zresztą - jak to fretkę - rozpierała ją energia i chęć do zabawy, więc zaczęły się figle. Choć nie planowaliśmy nowej przyjaciółki fretki, to przyjaciółka fretka zamieszkała z nami.


Na początku notorycznie próbowała odgryźć nam palce u stóp, ale jej przeszło. Teraz interesuje ją tylko totalna demolka, a ze sobą pozwoli zrobić wszystko: obciąć pazurki, wyczyścić uszka, przytulić.
   Zośka nie była przesadnie zbulwersowana przybyciem Miss Fridrikson. Może dlatego, że nie przyszło do domu duże zwierzę, a może dlatego, że miało ciekawy zapach, albo dlatego, że Zośka - mając swoje lata - okazała wyższość żółtodziobowi? Spokój Zośki wynikał też pewnie stąd, że Miss Fridrikson, choć zwinna, szybka i potrafiąca się wcisnąć w każdą szparę, nie potrafi wleźć zbyt wysoko, o wskakiwaniu nie wspominając, ostatecznie zawsze można palnąć Miss Fridrikson po łbie. Do tego Miss Fridrikson ma swoją klatkę, a Zośka zachowała swoje miejscówki w "górnych rejestrach". Kupiliśmy wprawdzie Miss Fridrikson typową klatkę, ale dość szybko Toluś - z przerobionych dziecinnych mebli Fasolki, plastikowych rur, drewnianych kładek i siatki - zbudował Miss Fridrikson nową posiadłość. I tak sobie siebie mamy od trzech lat.
   A wkrótce menażeria miała się powiększyć, gdyż ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz