piątek, 12 października 2012

Tak, tak. Nie, nie.

    Tak: zalepiliśmy przedpokojowe sufity, pomalowaliśmy je i powiesiliśmy das funkiel neue oświetlenie. Kibelek pomalowany, obrazek z sowami (co pono pecha przynoszą) wisi. Pokoik kiszkowy - part two - odmalowany. Ochrona ścianowa-antypsowa tamże zamontowana i roleta odpromienna. Łazienka razi bielą i nowym uchwytem na prysznic.
Upiorne oświetlenie - jak w blokowych piwnicach -  zamaskowane zgrabnie przyciętymi, koronkowymi osłonkami z blachy - takimi na doniczki. Żaróweczki energooszczędne dają cieplutkie światełko.
Nabyłam również latarenkę zdrową, zupełnie świeczkową, co czas umila i powoduje senność.
Toluś kupił mi książeczkę Pana Irvinga,  która jest wciągająca, ale po całodniowym skakaniu i tak usypiam.
Nie: wydrapałam starych fug w sraczu i tym samym nie położyliśmy nowych, nie pomalowałam kaloryferków (żeberkowych).
Za to: chwaląc się naszymi małymi podbojami remontowymi wkręciliśmy się na remont do mojej "kuliżanki" z pracy oraz moich rodziców.
Będziemy: ekipą fachową, niezgłoszoną i niezrzeszoną, zagruntowaną i zagładziowaną, niewyspaną i nieodsapaną aż do grudnia.
Będę: zabezpieczać, zaklejać, foliować-papierować, odklejać, sprzątać, wynosić.
Toluś będzie: gruntować, malować, zaklejać, brudzić i kurwić.

     Z innej mańki - Brego dziś stracił jąderka. Kolejny Farinelli w ekipie. Płakał kilka godzin. Wielorybie jęki na granicy słyszalności ludzkiego ucha. Usypiacza musiał dostać tyle, co średniej wielkości gąbka - nie chciał się poddać i wywiesić białej flagi. Pan weterynarz wyraził coś między skargą a podziwem w tej materii. Tył Brego odcięło, ale przód parł do wyjścia. Lekarze do "reklamówki" ze skalpelem a Brego sru do przodu i "ja dziękuję, fajna impreza, ale ja wychodzę".
Walczył do końca, jak radziecki żołnierz i ostatnimi siłami zastrzelił kilku nazistów.
Teraz już tylko wracać będzie do siebie, albo do tego miejsca, w które chce.
Ahoj wszystkim w stanie remontu. Pozdrowienia na szlaku.
Nie lizać ran, bo się będą jątrzyć i zakażenie murowane.

6 komentarzy:

  1. W styczniu mam miesiąc urlopu to sobie odbiję:)))
    Moje małe, czarne biedactwo za miesiąc pozbędzie się jajec. Można w zasadzie już, ale wyjeżdzam na tydzień i mąż mnie prosił o przesunięcie terminu, bo: "sami zostaniemy w domu i jak ja mu w oczy spojrzę ???" Taka męska solidarność pomiędzy panem i kotem:)))
    ALE. Ojciec mojego kota zmajstrował kociaki tydzień po kastracji. ZAWSZE trzeba być czujnym:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do ojczulka Twojego kota, to wykorzystał facet ostatnią szansę, czuł pewnie, że albo teraz, albo nigdy. Z tego co pozostaje w najądrzach płodność utrzymuje się jeszcze dość długo nawet do 2-3 tygodni, więc faktycznie trzeba zachować czujność, oj trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  3. mój mąż też nie mógł psu spojrzeć w oczy.
    A twój to całkiem jak od Borysa Polewoja, bez nóg a doszedł, dzielny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tytuł odzwierciedla sposób w jaki podejmuję decyzje, jestem jak dipol w mikrofalówce. Tak nie tak nie mówiłam przez 3 miesiące, zanim kotu dałam jądra wyciąć, w mieszkaniu nie śmierdzi, kot spokojniejszy, ale kac moralny i tak ciągle jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to chyba jakiś potwór jestem, bo wyrąbałam dwie zwierzakowe kobitki i dwóch kolesi (no wprawdzie nie własnoręcznie)i nawet mi powieka nie drgnęła. Jakoś mnie przekonują argumenty za sterylizacją/kastracją i lecim na Szczecin.

      Usuń
  5. Jaja, to podcinanie brutalne...ale konieczne, remonty kocham, ale u kogoś

    OdpowiedzUsuń