poniedziałek, 13 sierpnia 2012

London calling!

    Moja mała córunia, statuując i uprawomocniając swoją świeżo osiągniętą pełnoletność, samotnie i bohatersko - na zaproszenie chrzestnej - wyleciała sobie do Londynu.
Śle mi stamtąd maile z zachwytami, peanami i wyrazami pełnego szczęścia. Zachłystuje się  byciem, pokonywaniem trudności związanych z  przebywaniem w obcym miejscu, koniecznością samodzielnego radzenia sobie z nowymi wyzwaniami, widokami, zwiedzanymi miejscami, szwendaczkami, wolnością, poznawaniem nowego i nieznanego i no ... rozpływa się dziecię, dumne z siebie jest i szczęśliwe. Oczywiście żadnych konkretów, bo nie ma czasu tyle pisać, a i głowa zbyt gorąca, a wrażenia zbyt silne, i dlatego każdy mail kończy się słowami: "Opowiem ci jak przyjadę".Coś zarysuje, napomknie i zaraz urywa. Daję spokój i nie drążę, nie naciskam i nie dopytuję, choć pali mnie niepokój o nią i ciekawość.
Biega Fasola po muzeach, po ulicach i cieszę się, bo wyobrażam sobie jej roześmianą facjatę.
Niech się dziecię usamodzielnia bardziej, zdobywa doświadczenia, bawi dobrze i bezpiecznie. Poczekamy.

2 komentarze:

  1. Pięknie :) szwendaczka, to najlepszy sposób na usamodzielnienie, ale również docenienie tych, których nie ma na wyciągnięcie ręki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję, że ona tak się sprawdza w innym, do tego obcym językowo miejscu. Gotowa na wyfrunięcie z gniazda się robi

    OdpowiedzUsuń