poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Uff, puff, ała i ojej.

    Praca w nadgodzinach. Od kilku dni nic innego tylko 11-12 godzin dziennie orka na ugorze, a końca nie widać, albo i widać, ale mglisty on jeszcze.
Etat domowy lekko zaniedbany, ale nie porzucony, co daje w sumie 14-15 godzin fifa-rafa i kociokwik z obłędem. Nic to, damy radę, a jak nie damy, to też damy. Zachciało mi się chorować, a potem świętować, to teraz mam za karę.
Toluś nakarmił Państwa Chrobotków.
Chłopaki znoszą sytuację dzielnie dzięki naszej - nie chwaląc się - niesamowitej organizacji, a Zośka i tak, jak zwykle, szcza w najmniej odpowiednich miejscach (głównie na posłanie Bazyla, co mnie nieodmiennie doprowadza do szału, Bazyla pewnie też).
Miss Fridrikson zwiała dzisiaj z klatki i urządziła w pokoju Fasoli totalny Sajgon. Fasola się raczej nie nudziła po powrocie ze szkoły - według mnie godzina doprowadzania wszystkiego do ładu.
Wczoraj wysiadła pralka, aleśmy ją jakoś z Tolusiem reanimowali - póki co działa, chwała Panu, bo prania ci u nas dostatek.
Wariactwo.
A jeszcze ... w supermarkecie sklep z męską odzieżą (garnitury, koszule, krawaty i takie tam) z "wieszakiem ostatniej szansy", a potem co? Po nas? Promocja po byku - ludzie to mają bicia!

Na koniec nutka optymizmu - prę do przodu i jak u nas mawiają nie dam się "choby rzigać".

1 komentarz: