piątek, 9 marca 2012

Sen.

   Bloki poskładały się jak kostki domina. Nie wszystkie. Widzę, że linia przebiega tuż przed twarzą Tolusia i Fasoli. Spokojna jestem, bo oni zostają tam, bezpieczni i nietknięci. Po chwili spod gruzów zaczęli wychodzić ludzie. Wśród nich ja. Na nikim nie widać śladów tego, co stało się sekundę wcześniej. Nikt nie jest zakrwawiony, połamany, nawet brudny, czy zakurzony. Tyle tylko, że niektórzy są martwi. Na razie jednak nikt o tym nie wie. Ludzie rozglądają się wokoło zdumieni i zszokowani, przerażeni tym co zaszło, niedowierzający temu, że stoją cali, nic ich nie boli, niczego nie można po nich poznać. Zaczynają szukać najbliższych, sąsiadów, przerzucać bezmyślnie porozrzucane wokoło rzeczy. Grupują się i próbują rozmawiać. W tym momencie wszystko pozornie wraca do normy. Bloki stają na powrót do pionu, a wszystek dobytek ludzki wraca na swoje miejsca. Niektórzy wracają do domów od razu, inni krążą tempo po okolicy, jakby chcieli się upewnić, że wszystko jest jak dawniej, albo że wogóle nic nie zaszło. Dyskusje na temat zbiorowej halucynacji.


Wyławiam w tłumie Tolusia. Już wtedy we wnętrzu siebie wiem, choć nie wiem skąd, że śmierć zebrała swoje żniwo, tylko na razie nie daje rozpoznać kto jest jej ofiarą. Patrzę na siebie bacznie, oglądam się podejrzliwie. Toluś patrzy na mnie z równą podejrzliwością i niedowierzaniem, że nie widać na mnie śladów katastrofy. Nie ufa mi, nie ufa atawistycznie, bo nie może normalnie wyglądać człowiek, na którego zawalił się przed chwilą jedenastopiętrowy blok mieszkalny. Czuję, że on wie to, co przeczuwam ja, że jest jakiś detal we mnie, który podpowiada mu, tak samo jak mnie, że nie żyję. Nie wiem ile to potrwa zanim zniknę, on też nie wie. Ja walczę z pierwotnym strachem wobec swojego martwego ciała, on walczy też. Chcemy wierzyć, że to się nie stanie, ale nie potrafimy się oszukać, nie potrafimy nic do siebie  powiedzieć, nie umiemy się dotknąć, bo oboje boimy się mnie takiej, a jednocześnie okropnie nie chcemy nie móc się pożegnać. Wcale nie chcemy się żegnać. Bez słowa wracamy do mieszkania. Rozbieram się i oboje widzimy, że cały mój kręgosłup wygląda tak, że jasnym jest, że nie powinnam stać, na pewno nie prosto, o chodzeniu nie wspominając. Mijają ciężkie, rozpaczliwe dni, pełne bicia się z myślami i prób logicznego tłumaczenia rzeczy, na które nie ma logicznego wytłumaczenia. Toluś z Fasolą siedzą i patrzą na mnie, a ja zaczynam się "ślimaczyć" jak trzydniowa wędlina z supermarketu. Patrzę na nich  ze smutkiem i tęsknotą, i wychodzę do takich jak ja poczekać na ciąg dalszy końca.

2 komentarze:

  1. O matko - opowiadanie grozy Ci się sniło:) Jest taka powieść "lament Zombie" - to właśnie to ci się śniło. Pocieszę cię - wg książki możesz się zapisać do AN - Anonimowych Nieumarłych, to jednak trochę pomaga. To i duże ilości chemikaliów dla powstrzymania ślimaczenia się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiałam się - boskie podsumowanie.

    OdpowiedzUsuń