Nieuzasadniony, albo i uzasadniony spadek motywacji odnotowuję. Fizycznie jest OK, tylko w środku jakoś tak przymarzło, choć na świecie już wiosną zapachniało. Wykonuję co jest do wykonania - sprawnie i bez protestu, ale tak jakoś nieprzesadnie energicznie mi jest. Niechby co sprawiło, żeby mi się chciało tak bardzo, jak bardzo mi się nie chce. Potrzebuję, a jednocześnie nie mam mocy uruchomić się do czynności przynoszących duchową satysfakcję. Oglądać mogę filmy tylko te, które już widziałam, słuchać piosenek, które już słyszałam i czytać, co już czytałam. Łeb mi się zamknął na nowe, boję się jakoś, że mnie emocje przerosną jak mnie co nowego dotknie. Przyczajam się i próbuję wyciszyć. Może to przykuc przed skokiem. Mam nadzieję. Na razie zachowuję się w myśl hasła: "Gdybym miała narty i umiała jeździć, to bym sobie zjechała". Ruszę pewnie do boju ... niedługo.
A Toluś zakupił "stalowego rumaka" i śmiga do pracy niczym osa, choć rower Gazelle.
Jest to sposób na to, żeby się rozruszać. I mnie trzeba by taką metodę przetestować. Skoro nie chcę siedzieć, to logicznym byłoby wstać. Chcę się rozruszać, to niech się ruszę!
Rowerek poniżej - jak dla mnie śliczny jest.
Miejski typ, piękny. Ja też pierwszy raz wsiadłam wczoraj, o Jezu, masakra. Opisy dokładne u mnie, jeden już jest, drugi zaraz napiszę.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o spadek formy, rozumiem, też tak mam. Nawewt jeśli idzie o filmy, Szpital na peryferiach sobie ostatnio zapodałam