wtorek, 6 marca 2012

Każdy kij ma dwa końce, chyba że to proca. Nowa postać - Patyk.


"Mamo chciałam ci coś powiedzieć."
Ilekroć słyszę te słowa z ust Fasoli tylekroć lekko cierpnie mi skóra, bo zwykle oznacza to albo złe wieści, albo próbę wymuszenia zgody na szalone pomysły.
"Zauważyłaś pewnie zmianę w moim zachowaniu."
I tu ziściły się moje podejrzenia.
"Dobra, mów jak ma na imię."
"Skąd wiesz?! ... Patryk"
"Co, znowu!"
Poprzedni chłopak Fasoli nosił to samo imię. Obecny Patryk natychmiast został dla mnie Patykiem, co oczywiście nie jest za grosz oryginalne, ale tak się przyczepiło i już. Szczerze powiedziawszy i tak ma chłopak szczęście, bo poprzedni - dla moich potrzeb - nazywany był "Kurzym Sromem", co zdarzyło mi się nawet wypowiedzieć głośno przy Fasoli, a co ona wielkodusznie mi wybaczyła i z czego, po rozstaniu, może się spokojnie naśmiewać.
"Chciałam, żebyś go poznała i dlatego zaprosiłam go na sobotę."


No i teraz Patyk bywa u Fasoli a Fasola u Patyka. Patyk poznał rodziców Fasoli, Fasola poznała rodziców Patyka i to wszystko po kilku tygodniach znajomości. Mordercze tempo.
Dobrze, że zapracowałam przynajmniej na taką otwartość, że jestem wtajemniczona, że jest "ON", i że mam okazję go poznać. Nieźle chyba co?
Naturalna kolej rzeczy, ale i tak mi jakoś łyso za każdym razem. Jakby istniały dwie Fasole: moja mała Fasolka i ta druga, która jest na tyle duża, że ma chłopaka.
I pomartwić się jest dodatkowo o co: żeby przez miłość dziecko nie zapomniało, że do szkoły trzeba chodzić, uczyć się niemnoszko i jakąś maturę zdać, i na tym nie poprzestać może; żeby krzywdy sobie nie dało dziecko zrobić; żeby mimo gadek uświadamiających ich fantazja ułańska nie poniosła i żebym od razu babcią nie została itp. itd.

A do tych rozmyślań jak gwóźdź do trumny dzisiejsze moje spotkanie w sklepie "Owad".
Ni mniej, ni więcej dziś spotkałam mojego pierwszego chłopaka Jarosława S. Lata świetlne minęły. On samochodem podjechał na parking, ja takoż. Na tylnym siedzeniu jego, co zdążyłam zanotować, fotelik dziecięcy. Byłabym go nie zauważyła, ale patrzył i zamarł na trochę, i wtedy zauważyłam. Pomyślałam - czy to on?
Wszedł do sklepu, ja też tam się wybierałam, to i poszłam.
Między regałami spotkanie czołowe.
Popatrzyliśmy na siebie przez chwilę, mózgownice pracowały na wysokich obrotach - czy on to on, czy ona to ona? O zgrozo powiedzieliśmy sobie "dzień dobry", nie "cześć", nie "hej", no nie wiem co jeszcze w ramach powitania, ale na szczęście z uśmiechami.
U mnie mała retrospektywa i uśmiech w duchu w mordkę wspomnień.

1 komentarz:

  1. :)) U nas zawsze są Ole. One są i co ciekawe nie odchodzą - Ola z G., Ola z K., Ola z R. itp.itd. Wszystkie Ole bardzo lubię ale chciałabym, żebyśmy się zdecydowali na jedna konkretną Olę bo to strasznie męczące.
    I na dodatek zaczynam się martwić czy nauka nie bierze zbytnio góry nad życiem uczuciowym:/ Ech, dylematy matki:)

    OdpowiedzUsuń