sobota, 3 grudnia 2011

Ty stary zg(d)redzie.

    Babcia Leokadia swego czasu namiętnie i z pasją, a do tego z niemałym talentem szydełkowała i robiła na drutach. Posiadałam dzięki temu niezliczoną ilość: sweterków, szalików, czapek, rękawiczek i nieziemskich kapciuszków i to wszystko pomimo trudności w zdobyciu wówczas włóczki. Jako dziecko lubiłam te  babcine robótki, asystowałam, zwijałam wełnę w motki, przyglądałam się jak druty śmigają w babcinych rękach i wsłuchiwałam się z przyjemnością w ten jedyny w swoim rodzaju dźwięk, który one z siebie wydają.  I mnie tego i owego babcia nauczyła, choć moją przygodę z drutami zakończyłam na ściegu prawo-lewo, tudzież "ryż", a i tak wiecznie gubiłam jakieś oczka i wychodziło krzywo. Większe umiejętności mam w dziedzinie haftowania. Może i nauczyłabym się więcej z  dziecięcej pasji, ale babci  coraz bardziej psuł się wzrok i bolały ją dłonie, aż zarzuciła ręczne robótki, a ja razem z nią.
Obfitość i różnorodność drutów i szydełek, gazety i książki ze ściegami i wzorami, resztki kolorowych włóczek - wszystko to znalazło przystań na dnie babcinej szafy.


    Dzisiaj przypominałam sobie szydełka, które towarzyszyły mojemu dzieciństwu, ich grubości (od cieniutkich do grubych jak palec), z czego były wykonane (metalowe, plastikowe, drewniane, z kości słoniowej), takie z pokrowcami i te bez, z ozdobnymi rączkami i zupełnie zwyczajne, kolorowe i zdobne, albo te szare i niczym się nie wyróżniające.
A to wszystko dlatego, że potrzebowałam dziś jednego, jedynego szydełka. Okazało się jednak, że babcia swój arsenał dawno już wyrzuciła, bo przecież i tak nikt do tego nie zaglądał przez tyle lat - no cóż racja. Mamełe też nie przechowała nawet jednego, biednego szydełeczka, ja swoje też gdzieś posiałam.          Wybrałam się więc do pasmanterii, ale cóż zbyt późno. W sobotę sklepy mojego miasta nie żyją już od trzynastej i o tym nie pomyślałam. Na centra handlowe w kwestii tak banalnej jak szydełko nie ma co liczyć, bo w końcu to nie jest artykuł którym warto handlować, a zatem nie pozostaje mi nic innego jak .... buuuu poczekać do poniedziałku.
    I bynajmniej nie po to, żeby przypomnieć sobie jak się robi łańcuszek, ale...żeby zrobić dredy!

2 komentarze:

  1. Taaak...w mojej rodzinie kobiety nie były urodzone do szydełka ani drutów. Moja mama próbowała przełamać klątwę i przez 25 lat robiła na szydełku firankę. Przyznam, że nawet fajnie wyszła , tylko zdążylismy się przeprowadzić i do żadnego okna już nie pasowała. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowna historia. Niesamowite samozaparcie w tym dzierganiu firanki, na pewno była śliczna. Szkoda, że nigdy nie zawisła i nie popatrzyła na świat.

    OdpowiedzUsuń